Używanie ekranów przez dzieci to kwestia, która budzi bardzo wiele emocji, jest stale obecna w mediach i sprawia, że mamy duże poczucie winy i rodzicielskiej frustracji.
Niedawno w księgarniach pojawiła się bardzo ciekawa pozycja na ten temat pt. „Z nosem w ekranie” autorstwa Anny Kamentez.
To, co od razu przykuło moją uwagę i sprawiło, że miałam ochotę czytać dalej, to fakt, że prezentuje ona podejście evidence-based. Oznacza to, że znajdziemy w niej fakty poparte dowodami naukowymi, a nie tylko opinie czy domysły, jak to często bywa w literaturze na tematy wychowawcze. Zawsze zwracam na to uwagę, kiedy coś Wam polecam.
„Z nosem w ekranie” jest jak dobry kryminał, ponieważ autorka prowadzi na kartach książki osobiste śledztwo. Próbuje sprawdzić, czy wszystko to, co mówi się i pisze w sprawie korzystania przez dzieci z ekranów, jest oparte na dowodach. Czyta się ten tekst z zapartym tchem – Kamenetz sama jest mamą i stara się odpowiedzieć na pytanie, czy pozwalając swojemu dziecku na oglądanie bajek czy korzystanie z tabletu, nieświadomie nie wyrządza mu krzywdy.
Czytelnik poznaje kulisy powstawania znanych na całym świecie zaleceń oraz opinii na temat skutków korzystania z telewizji. Dowiaduje się, że w wielu przypadkach nie były one poparte żadnymi rzetelnymi argumentami albo że pewne związki przyczynowo-skutkowe nigdy nie zostały udowodnione.
Jako ciekawostkę przytoczę tu dwa przykłady.
Każda epoka ma swojego „chłopca do bicia”. Kiedyś były nim komiksy, których czytanie tępiono u dzieci (a teraz niejeden rodzic by chciał, aby jego dziecko sięgnęło chociaż po ten rodzaj literatury). A potem przyszedł czas na telewizję.
Zwykło się mówić, że te dzieci, które oglądają więcej telewizji rozwijają się gorzej, niż te, które spędzają przed ekranem mniej czasu. Takie przekonanie związane jest z badaniami przeprowadzonymi w Stanach Zjednoczonych kilka dekad temu, które wykazało właśnie taką zależność. Ale czy jest ona prawdziwa? Nie sposób tego udowodnić. Ponieważ jest jeszcze inna prawidłowość. Im wyższe wykształcenie rodziców, ich poziom dochodów i wiary we własne kompetencje rodzicielskie, tym mniej czasu dziecko spędza przed telewizją. Więc może to nie ilość czasu spędzana przed ekranem, a zasoby (wykształcenie, wolny czas, umiejętności wychowawcze) rodziców wpływają na rozwój dziecka bądź jego zahamowanie?
Drugi dający do myślenia przykład przytaczany przez Kamenetz dotyczy zalecenia „żadnych ekranów przed drugimi urodzinami”. Autorka pisze, że pierwszy raz zalecenie to opublikowano w 2009 roku, a już w 2016 Amerykańska Akademia Pediatryczna uchyliła tą rekomendację. Wtedy osoby odpowiedzialne za zalecenie z 2009 przyznały, że nie była ona oparta na żadnych podstawach naukowych.
Czy to znaczy, że rodzice, którzy często korzystają z hipnotyzujących właściwości ekranów, aby zyskać chwilę czasu, mogą przestać się martwić?
Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Kamenetz przytacza bowiem dowody naukowe na to, że nadmierne korzystanie z ekranów jest skorelowane z otyłością i bezsennością u dzieci.
Co do otyłości, i tu jednak nie ma jednoznacznej odpowiedzi, co jest przyczyną, a co skutkiem. Wiemy, że dzieci z nadwagą częściej spędzają czas przed telewizorem niż ich rówieśnicy o prawidłowej wadze ciała. Ale wyniki badań w tym zakresie nie odpowiadają na zasadnicze pytanie: czy dzieci stały się otyłe, bo wiele godzin siedziały w bezruchu wpatrzone w ekran, czy wybierają taką formę spędzania czasu, ponieważ mają nadwagę i szybko się męczą?
Kwestia snu jest przynajmniej jasna. Niebieskie światło emitowane przez wszelakie ekrany oszukuje nasz ośrodek snu, więc jeśli chcemy uchronić dziecko przed bezsennością, zadbajmy o to, aby na co najmniej godzinę przed porą snu wyłączyło wszystkie urządzenia z wyświetlaczami.
To tylko kilka przykładów zaczerpniętych z tekstu na to, jak trudno jest zmierzyć wpływ ekranów na rozwój dziecka, i dlaczego należy z rezerwą traktować doniesienia o tym, co jest zdrową normą, a co może doprowadzić do problemu. Autorka bynajmniej nie bagatelizuje takich zjawisk, jak uzależnienie od gier czy internetu czy nadmierne pobudzenie wynikające z korzystania z ekranów. Radzi rodzicom, aby bacznie obserwowali swoje dzieci i ograniczali im czas ekranowy, kiedy zauważą niepokojące zachowania nasilające się na przykład po wyłączeniu gry lub odmowie dostępu do smartfona.
Interesuje Cię podejście do wychowania oparte na dowodach naukowych? Zapisz się na mój newsletter! Otrzymasz w prezencie poradnik “Trzy kroki do poprawy zachowania”.
Kamenetz podchodzi do tematu nie tylko z naukowym zacięciem, ale też z wyrozumiałością i empatią. Po przeglądzie dostępnych badań przedstawia nowe zalecenia psychologów w sprawie czasu ekranowego. Okazuje się, że to nie liczba godzin jest decydującym kryterium szkodliwości czy użyteczności czasu spędzonego na oglądaniu bajek czy graniu, ale jakoś treści, z którymi dziecko się styka oraz zaangażowanie opiekunów w tłumaczenie rzeczywistości, która się z nich wyłania. Wspólne oglądanie bajek, wyszukiwanie informacji w internecie, kibicowanie osiągnięciom dziecka lub granie w gry komputerowe może stanowić element pozytywnego rodzicielstwa i zacieśniać więzy w rodzinie. Jest to podejście o wiele efektywniejsze, niż ograniczanie się do niewdzięcznej roli strażnika.
„Z nosem w ekranie” to świetna lektura dla każdego rodzica, który szuka rzetelnych informacji na temat wpływu cyfrowych rozrywek na rozwój dziecka oraz wskazówek, jak znaleźć złoty środek między podejściem nadmiernie restrykcyjnym a całkowitym brakiem kontroli nad tym aspektem życia dziecka. A przedstawione przez autorkę metody na uporządkowanie kwestii czasu ekranowego, oparte na technikach behawioralnych, pomogą uporać się z domowymi kłótniami o dostęp do komputerów i telewizorów.
Wielu rodziców odetchnie z ulgą, niektórym być może zapali się czerwona lampka, ale żaden z nich nie odejdzie z pustymi rękami.
Anna Kamenetz
„Z nosem w ekranie. Szklana pułapka czy szansa na rozwój twojego dziecka?
Jak wychowywać dzieci (w sieci).”
Wydawnictwo Laurum, Warszawa 2019